

- A dlaczego pontonem? Nie można było od razu podejść jachtem do kei?
Tak się składa, że znajdujemy się w strefie pływów, co oznacza, że poziom morza dwukrotnie w ciągu doby podnosi się i opada. Teraz właśnie trafiliśmy na „niską wodę” i zanurzenie jachtu nie pozwala na razie podejść bliżej do brzegu.
Falmouth to piękne miasteczko z wąskimi uliczkami i zabudową, sięgającą przeważnie drugiego piętra. W dawnych czasach był to ważny ośrodek handlu, tętniący życiem portowym. Jako jedno z najdalej wysuniętych na zachód GB miasteczek, pierwsze Witało zawijające tu po długich rejsach żaglowce z ładowniami wypełnionymi towarami z najodleglejszych stron świata: drewno z Afryki, owoce z Ameryki Południowej, przyprawy z Indii, tkaniny z dalekiej Azji…

albo na przykład tylko szpinakiem z serem, albo na słodko z jabłkami, wiśniami lub innymi owocami.
Podobno miejsce do którego trafiliśmy to piekarnia serwująca najlepsze Cornish Pasty w całej Kornwalii. Jak usłyszeliśmy, być w Falmouth i nie spróbować Cornish Pasty, to jak być w Paryżu i nie widzieć Wieży Eiffel’a. Tym bardziej zadowoleni, pontonem wróciliśmy na czekającą na nas w zatoczce Soterię. Jeszcze tego popołudnia mieliśmy okazję podziwiać piękne klasyczne drewniane jachciki, które masowo wypłynęły na otaczające nas wody, by wziąć udział w lokalnych regatach. Przez dwie godziny biegałem po pokładzie z wypiekami na twarzy i aparatem w ręku. Większość z jachtów to kornwalijskie łodzie rybackie z pierwszej połowy ubiegłego wieku.
Po dniu pełnym wrażeń oraz mając jeszcze zaległości ze snem, poszliśmy spać wcześniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz