17 maja 2006

O 1100 wieje z S 4B. Postawiliśmy wszystkie żagle – mainsail, foresail, forestaysail, jib, yankee. Wreszcie mamy okazję zobaczyć Soterię w pełnej krasie – dwa ogromne żagle gaflowe na dwóch masztach i trzy trójkątne żagle z przodu, rozpięte na sztagach. Sztagi to stalowe liny łączące maszt z dziobem jachtu. Dwa z trzech mają swój koniec na bukszprycie, drzewcu wycelowanym daleko w horyzont. Morze jest trochę wzburzone, Soteria idzie bajdewindem w lekkim przechyle. Od czasu do czasu fala obmyje pokład.
Jesteśmy ubrani w sztormiaki, kalosze oraz szelki bezpieczeństwa zintegrowane z samopompującą kamizelką asekuracyjną. Szczególnie w takich warunkach trzeba pamiętać o zasadzie: jedna ręka dla Ciebie, jedna ręka dla jachtu. [Gdy obie ręce masz zajęte pracą, wepnij linkę z karabinkiem w stały element jachtu, nie pozwól, by zmyla Cię fala].
W zastępstwie Adama pierwszym oficerem został Norman. Mieliśmy kilka okazji, żeby porozmawiać „przy sterze”. Dowiedzieliśmy się, że swoje życie też w pewien sposób podporządkował żeglarstwu. Zrezygnował z normalnej pracy, przeniósł się do Marka, a swoje mieszkanie wynajmuje, dzięki czemu ma z czego żyć i za co dostać się do kolejnych portów zaokrętowania. W swojej żeglarskiej wędrówce zdobył spore doświadczenie, z przejściem Atlantyku włącznie. Z natury jest bardzo sympatyczny, ale dość nieśmiały. A już naprawdę nie lubi, jak mu się robi zdjęcia.
Jak się potem okazało, udało nam się przełamać jego blokadę z zaskakująco dobrym skutkiem...
Wyszło słońce i rozwiało się do 5B. Pierwsze osoby postanowiły złożyć hołd Neptunowi i udać się na spoczynek w koi, i tak w tym stanie nie ma z nich żadnego pożytku.
Soteria robi 11 węzłów! Piękna żegluga!
Przez radio UKF otrzymaliśmy prognozę pogody na najbliższe 24h: wiatr SW siła 8B.
W takich okolicznościach postanowiliśmy schronić się w Cowes na wyspie Isle of Wight. Do silnego wiatru dołączył deszcz. Już wcześniej zredukowaliśmy powierzchnię żagli, teraz zrzuciliśmy resztę, uruchomiliśmy silnik i wpłynęliśmy do kanału Solent, najbardziej zatłoczonego akwenu w GB.
Znaleźliśmy miejsce do zacumowania przy pływającym pomoście UKSA – United Kingom Saling Association. Dzięki ich uprzejmości mogliśmy skorzystać z gorącego prysznica. Potem wybraliśmy się na poszukiwanie Internetu. Już w Falmouth próbowaliśmy wykorzystać naszą kartę WiFi w naszym laptopie, ale niestety bez powodzenia. Teraz postanowiliśmy znaleźć jakąś kafejkę. Sam nie wiem, czy to my źle szukaliśmy, czy trafiliśmy na taką okolicę, ale nikt tu nie słyszał o dostępie do Internetu… W końcu dostaliśmy informację, że w miejscowej bibliotece powinno się udać. I rzeczywiście. Po trwającej chyba ponad 15 minut procedurze rejestracji, podczas której spisano dane z naszych paszportów i pytano nas o mnóstwo rzeczy, udało się - za 2 funty na pół godziny. Byliśmy bardzo zdegustowani całym zajściem i ceną, ale w końcu to była pierwsza od dawna okazja, by wysłać jakiś sygnał w świat.
Rozpadało się i rozwiało na dobre. Stare porzekadło żeglarskie mówi: „Co powinien robić dobry kapitan w czasie sztormu? Pić piwo w portowej tawernie!”. W istocie, jeśli można uniknąć ciężkich warunków na morzu, nawet za cenę spóźnienia, trzeba poszukać schronienia. Jednak następne porzekadło mówi, że najbezpieczniej w czasie sztormu jest jak najdalej od lądu. Częstym błędem są próby wejścia do nierzadko ciasnych porcików w sztormowych warunkach, gdy jacht jest miotany falami i silnym wiatrem oraz gdy trudno jest precyzyjnie nawigować i utrzymać pożądany kurs. Wiele razy czytałem i słyszałem o wypadach, gdy jachty, znoszone prądem i wiatrem, nie trafiały w główki portu lub były wrzucone na mielizną czy kamienie. Tak więc, jeśli jeszcze sztorm nas nie dopadł, lepiej nie narażać załogi i jachtu, i spokojnie przeczekać w porcie. Jeśli jest już za późno, lepiej oddalić się od lądu na bezpieczną odległość i sztormować w morzu.
A tu wciąż wieje i leje. Wieczorem Patrycja urządziła nam podwójną ucztę. Najpierw kulinarną w postaci zapiekanego w piekarniku „macaronie cheese”, potem duchową – w świetle lampy naftowej, przy lampkach czerwonego wina wysłuchaliśmy koncertu fletowego w jej wykonaniu.

W nastrojowych wnętrzach drewnianego jachtu, gdy na zewnątrz szalał wiatr i deszcz, delikatny dźwięk fletu brzmiał jeszcze piękniej, niż zwykle. Tylko ociekające deszczem sztormiaki i suszące się wszędzie ubrania przypominały nam gdzie jesteśmy. Na noc założyliśmy dodatkowe cumy, żeby spać spokojniej. Wichura nie odpuszcza…

Brak komentarzy:

Posłuchaj relacji z tego rejsu - Początek podróży